poniedziałek, 31 marca 2014

Nowe rzeczy

W sobotę po meczu Emilki w Nicei (niestety przegranym) pojechaliśmy do największego tu centrum handlowego, które było niedaleko, z nadzieją na kupno krzeseł. Emi potrzebowała cienką kurtkę, a przy okazji dziewczyny jeszcze wybrały sobie nowe trampki, bo takie ładne!






Krzeseł nie kupiliśmy... 

piątek, 28 marca 2014

Szkolne pranie

W szkole zorganizowano wystawę prac plastycznych pod tytułem "La grande lessive", co znaczy "Wielkie pranie". Były tam prace wszystkich dzieci ze szkoły i przedszkola, również rodzice mogli coś dowiesić. Rysunki były rozwieszone na linkach tak jak mokre pranie. Klasa Lidki powiesiła papierowe bluzeczki, pomalowane z dwóch stron, a starsze dzieci rysowały niemożliwy do spełnienia sen.


To "koszulka" Lidki:



A to praca Emi:


Był też poczęstunek na który chętne osoby mogły przynieść coś dobrego. No i nowa miska znowu poszła w ruch...


Mogę nieskromnie powiedzieć, że nasze babeczki zrobiły furorę...

czwartek, 27 marca 2014

Miska

W ostatni wtorek nauczyciel Emilki musiał gdzieś wyjechać, więc klasa miał lekcje tylko do 11.30. Aby dobrze spożytkować ten wolny dzień, podczas gdy dodatkowo Lidka stwierdziła, że chce zostać po lekcjach w świetlicy aż do 18.00, pojechałyśmy tylko we dwie z Emi do Nicei, żeby w końcu kupić kilka potrzebnych rzeczy. Jechałyśmy samochodem, bo pociąg jest zbyt ryzykowny. Niedawno utknęłam na stacji Nice Ville, bo był jakiś problem na torach i Olek musiał się urwać z pracy, żeby odebrać dzieci. Nie pierwszy raz zresztą miałam kłopot tego typu, ale to temat na osobny rozdział... Tu godna zauważenia uwaga, że już nie boję się jeździć samochodem po tym dużym mieście - kilka miesięcy temu nie odważyłabym się.
Zaparkowałyśmy w parkingu podziemnym centrum handlowego Nicetoile. Po wyjściu z samochodu głos z głośnika nad każdym samochodem wita gości i mówi każdemu jaki ma numer miejsca. Dziwne uczucie ale myślę, że to fajny pomysł.

Tym razem nie będę wyliczać, co kupiłyśmy, bo to już byłoby nudne. Wspomnę tylko o jednej rzeczy - o misce... Każdy, kto mnie zna wie, że lubię piec ciasta i robię to dosyć często. I tu pewnie wszyscy by się zdziwili, jakich narzędzi do tego używam. Stary, ręczny mikser firmy Niewiadów, który jest bardzo dobry, wbrew pozorom. Waga kuchenna, najtańsza jaka była w sklepie 15 lat temu - mała, plastikowa i w zasadzie byle jaka, ale mam do niej sentyment i na moje potrzeby jest wystarczająca. Plastikowa, podniszczona miska, którą już Olek miał w domu jak go poznałam, więc nawet nie wiem ile ona ma lat. Łyżki używam przypadkowe, zwyczajne. Piekarnik za to jest nowy, a to najważniejsze. Bardzo ładny i działa bez zarzutu, choć bez żadnych bajerów, typu obrotowy talerz, tak jak ten którego używałam kiedyś, ale jest naprawdę dobry.
Tutaj, ktoś na pewno może pomyśleć, że sprzęt nie gwarantuje sukcesu w pieczeniu i oczywiście ma rację. Ale jak weszłam do sklepu Alice Delice, w którym jest wszystko co może być potrzebne do domowej produkcji ciast, ciasteczek, lizaków, cukierków, waty cukrowej, pop cornu, pączków, drinków i wielu innych rzeczy to pomyślałam, że zasługuję na porządną miskę! A do tego szpatułkę silikonową, ot co!

Oto i one:



Oczywiście szybko trzeba było te nowe rzeczy wypróbować, więc następnego dnia zabrałam się do robienia ciasta. Miałyśmy ochotę na czekoladowe, ale może jakieś inne niż to, które zwykle piekę. Zaczęłam szukać przepisu w książkach kucharskich i w internecie, ale żaden nie wydawał mi się lepszy od tego, który już mam wypróbowany. Tym bardziej, że miałam całą dużą tabliczkę gorzkiej czekolady Lindt, specjalnej do produkcji słodkości, którą chciałam użyć, a nie tylko kakao, jak to w wielu przypadkach było. Poza tym bolała mnie głowa z powodu bardzo silnego wiatru ( na morzu były największe fale, jakie tu widziałam) i nie miałam siły robić nic skomplikowanego. Na szczęście przypomniało mi się, że mam książkę o "Dziennik Toskański" Tessy Capponi - Borawskiej, w której jest kilka przepisów no i znalazłam tam też taki, o którego szukałam, najlepszy!

To nie jest blog kulinarny, ale podam tu przepis na TORTA DI CIOCCOLATO E MANDORLE, bo jest to najpyszniejsze cisto czekoladowe jakie jedliśmy, a przy okazji najłatwiejsze, jakie kiedykolwiek robiłam. 

Składniki:

20 dag masła
20 dag gorzkiej czekolady (dobrej jakości, bo od tego zależy smak ciasta)
20 dag cukru
20 dag zmielonych migdałów
3 duże jajka

Roztopić czekoladę z masłem, wymieszać z cukrem i migdałami. Wbić jajka jedno po drugim, ciągle mieszając (łyżką, nie mikserem). Wlać ciasto do tortownicy o średnicy około 20 cm wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 stopni na 45 min. I już!  
Zdjęcia nie mam, bo już prawie całe zjedzone... Miłego pieczenia i smacznego!




poniedziałek, 24 marca 2014

Ulewa w Cannes

W sobotę pojechaliśmy na mecz Emilki, który odbył się w Mouans Sartoux, bardzo ładnym niedużym mieście blisko Cannes. Kiedy rano wyjeżdżaliśmy z domu, pogoda była lekko zachmurzona ale ogólnie przyjemna. Niestety, im bliżej celu, robiło sie coraz gorzej i na miejscu zastał nasz deszcz, który padał coraz intensywniej. Okazało się, że musimy czekać, aż ktoś przyjdzie i nas wpuści do hali sportowej, a w tym czasie dokładnie zmokliśmy. Mieliśmy parasol i kurtki ale i tak się trochę niestety zmoczyliśmy.
Mecz był bardzo udany dla naszej drużyny, wynik 54 do 4! Emilce bardzo dobrze szło, już w pierwszej kwarcie zdobyła kilka punktów.
Po meczu pojechaliśmy w stronę Cannes, ale niestety lało tak mocno, że pozwiedzaliśmy jedynie siedząc w samochodzie. Udało się namierzyć miejsce, gdzie można uprawiać sporty wodne, Olek szuka spotów kiteowych, których jest tu zaskakująco mało. Na tym wycieczka się zakończyła, udaliśmy sie w stronę domu, a wszystkie dziewczyny zasnęły, bo nie dało się inaczej w takich okolicznościach przyrody...

W czasie gdy drużyna się rozgrzewała przed meczem, my poszliśmy na rozgrzewkę do kawiarni.


czwartek, 20 marca 2014

Co słychać

U nas ogólnie ok, nic szczególnego się ostatnio nie dzieje. Olek zaczął chodzić na kurs francuskiego i jak na razie bardzo pilnie sie uczy. W tym samym miejscu jest też kurs dla mnie (poziom A2 jak się dowiedziałam) no i nie wypada nie skorzystać. Co prawda, gdy słyszałam jak rozmawiają inne osoby z grupy do której ja mam dołączyć, to byłam pewna, że dzieli nas przepaść - ja oczywiście umiem o wiele mniej. Natomiast nauczycielka, która porozmawiała ze mną po francusku, żeby sprawdzic co potrafię stwierdziła, że mam dołączyć właśnie tam. Troche się boję, jutro moja pierwsza lekcja.
W sobotę jedziemy do miejscowości Mouans Sartoux, niedaleko Cannes, na mecz drużyny Emilki. Trzymajcie kciuki za RCM!

A to kilka zdjęć z przejażdżki do Nicei. Najpierw mój ulubiony widok z autobusu, to jeszcze Roquebrune a wieżowce to już Monako. U góry na skale hotel V. Z bliska wygląda tak sobie, ale lokalizacja niezwykła!



























A to nowa, imponująca fontanna w Nicei.



























I nowy park w centrum miasta.


poniedziałek, 17 marca 2014

Co lubi Lidka

Ostatnio często jemy ananasy, bo są teraz pyszne i tanie. Wspaniale smakują razem z truskawkami - to ostatnio ulubiony deser lub śniadanie Lidki, mój zresztą też.
Nie byłam pewna, po czym poznać, który owoc jest w pełni dojrzały i najlepszy, ale już teraz wiem, pokazał mi to sprzedawca w sklepie z owocami. Jeśli pociągnie się za listek i daje się on dosyć łatwo wyrwać, to znaczy że ten ananas jest w sam raz do zjedzenia właśnie dziś.



piątek, 14 marca 2014

Ach jak przyjemnie...

...przejechać się z otwartym dachem w samochodzie i zrobić zakupy na targu, gdzie zatrzęsienie towaru (po drodze  było jeszcze szukanie miejsca do parkowania przez 20 minut, aż w końcu znalazło się na samym końcu promenady, czyli bardzo daleko ale to nie zepsuło całej tej przyjemności).

Juz można kupić tu pelargonie i hortensje, ale ja na razie wzięłam tylko coś do wazonu. Bardzo lubię jaskry i cieszę się, że sprzedają je też w bukietach. Najładniejsze były blado różowe, ale te kolorowe bardziej pasują do naszego mieszkania.


Kupiłam ryby, na dziś i do zamrożenia na jeszcze jeden obiad. Miło popatrzeć na asortyment, który tam mają, o większości nie mam pojęcia, więc kupiłam dorsza i łososia, ale z czasem pewnie się nauczę jak przyrządzić coś nowego. Oprócz ryb są oczywiście ośmiornice, kalmary, krewetki, narybek węgorza (który smażony w cieście jedliśmy w Madrycie, ale wolę tego nie wspominać...brrr! Tzn było to smaczne ale wyglądało nieciekawie. O dziwo dzieciom smakowało!) oraz różne inne dziwadła.
Potem obowiązkowo stoisko z makaronami i pierożkami, zawsze idę do tego samego i panie sprzedawczynie juz mnie poznają, co jest bardzo miłe. Jak zwykle kupiłam to same ulubione Emilki raviolini, gnocchi ripieni quatro fromaggi i zwykłe gniocchi, ale też skusiłam się na świeże pesto, które kupował inny klient i wyglądało bardzo ładnie a do tego trochę świeżego makaronu. No i obowiązkowo trochę ciastek, które sprzedają na tym samym straganie.
Na końcu trochę warzyw i owoców, w tym szparagi, które juz się pojawiły i truskawki, których teraz jest tu mnóstwo (pewnie hodowane w szklarniach, których widać bardzo dużo w okolicy).
To wszystko tak pachnie, że aż się poczułam jakby było lato. Pogoda zresztą dziś właśnie taka, 20 stopni!
























Ta bliskość Włoch to dla mnie duża frajda. Taki wypad za granicę (który trwał dziś w sumie tylko 3 godziny) bardzo dobrze mi robi. Włosi są bardziej wyluzowani i hałaśliwi od Francuzów. Bałaganiarze (oj tak!) ale wiedzą jak sie cieszyć życiem, no i oczywiście potrafią się świetnie ubierać! 

wtorek, 11 marca 2014

Słońce w Isoli

W sobotę wstaliśmy o 6, zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy mnóstwo kanapek na cały dzień i herbatę do termosu no i koło 7 wyjechaliśmy z domu na narty. Droga jest bardzo kręta, szczególnie końcowy odcinek, więc Emi trochę źle się czuła. Warto było jednak sie pomęczyć, bo Isola 2000 to świetne miejsce na narty. Długie, szerokie trasy, większość o idealnym stopniu trudności dla mnie i Lidki  (co wcale  nie znaczy, że to jakaś łatwizna - już całkiem nieźle sobie radzimy) a jeśli komuś potrzeba więcej wrażeń to są też i czarne. Słońce grzało tak mocno, że pomimo użycia kremu z wysokim filtrem, wszyscy byliśmy czerwoni wieczorem, ja najbardziej niestety... Ale było naprawdę super!




niedziela, 9 marca 2014

Skuter no.3

To kolorwe cacko stoi w sklepie ze skuterami na naszej lokalnej głównej ulicy.
W takim mini centrum znajduje sie to, co najpotrzebniejsze: 2 apteki, 3 salony optyczne, 3 salony fryzjerskie, kilka kawiarni, 2 piekarnie, rzeźnik x2, kwiaciarnia no i sklep skuterowy...


sobota, 8 marca 2014

Koniec ferii...

...zimowych? Częsć dnia spędziłyśmy wygrzewając sie na kamieniach, jak jaszczurki - jedną prawdziwą widziałyśmy. Dla równowagi jutro na narty do Isola 2000.






piątek, 7 marca 2014

Noc

Ostatnio czesto mam duży problem z zaśnięciem, lub budzę się wśrodku nocy i nie śpię przez kilka godzin. Nie jest to przyjemne, a po części na pewno spowodowane hałasami jakie tu każdej nocy można usłyszeć.

Po pierwsze: śmieci wywożone są w nocy. Wiadomo jaki hałas robi śmieciarka a w sytuacji, gdy mamy jednoszybowe i niezbyt szczelne okna, to pewna pobudka. Wczoraj byli o 23.20, przyjeżdzają kilka razy w tygodniu.
Inny popularny nocny odgłos, to motocykle, które korzystając z małego ruchu na ulicach w nocy, urządzają sobie wyścigi lub pobijanie rekordów prędkości. Raz to aż policja zainterweniowała, na szczęście.
Jak już te maszyny ucichły, to włączyły się ptaki. To chyba mewy wydają czasem dziwaczne odgłosy w ciągu nocy, które są bardzo intensywne i nieprzyjemne.

W końcu, przed 2 jakoś udało mi sie zasnąć i o dziwo nie miałam nawet snu z serii jak to nasz dom w Gdyni jest zniszczony lub przebudowany, a tu nad ranem koło 8 włączyła sie jakaś maszyna, odkurzacz do liści lub coś do przycinania drzew, nie wiem dokładnie co to było, ale na pewno bardzo głośne.

Więc co z tego, że mamy ferie i niby można by sie wyspać, kiedy po raz kolejny wstałam rano z bólem głowy i uczuciem zmęczenia. To jest niestety cena mieszkania przy nadmorskiej promenadzie, ciszy raczej tu nie ma...

























Bez komentarza...

czwartek, 6 marca 2014

Przyjemnie

Pogoda zaczęła na serio nas rozpieszczać. Od wczoraj jest pięknie i tak ma być przez wiele następnych dni.
Lidka zaliczyła juz pierwsze moczenie nóg w morzu. Mówi, że woda strasznie zimna.






wtorek, 4 marca 2014

Byliśmy w Madrycie

Szkoda tylko, że tak krótko. No ale nie można za długo zawracać głowy komuś, kto pracuje i ma małe dziecko...
W Madrycie czuję się świetnie! Jego specyficzną atmosfera bardzo mi odpowiada. Jest to piękne miasto, z wieloma wspaniałymi budynkami, ulicami, ciekawymi muzeami. Podobają mi się też ludzie - ich wygląd i zrelaksowany klimat jaki tworzą w zatłoczonych barach. No i te fajne buty do kupienia!

Nasze dziewczyny zakochały się w swoim małym kuzynie i nie chciały odstępować go na krok. Nic dziwnego, bo mały Alfredo jest bardzo sympatycznym, ciągle uśmiechniętym dzieckiem.
Mieliśmy okazję spróbować różnych tapas, niektóre były zaskakujące aczkolwiek smaczne, chociaż wolę nie zgłębiać, co to dokładnie było...
Nasi gospodarze zrobili nam niespodziankę i Emi mogła pójść z Olkiem na supermecz koszykówki Real Madryt, miejsca w pierwszym rzędzie w sektorze VIP! Jeszcze raz dziękujemy!!!





Wujek Alfredo specjalnie dla nas pojechał po gorące churros na śniadanie, które potem maczaliśmy w gorącej czekoladzie...pycha! Po prostu życie jak w Madrycie!

A to stragan z owocami morza i różnymi skorupiakami. Nie wiem dlaczego ale zawsze lubię uwiecznić na zdjęciu coś takiego...

Poniżej muzeum  Prado, w którym byliśmy już kiedyś. Tym razem odwiedziliśmy Muzeum Narodowe Centrum Sztuki Królowej Zofii, ale tylko małą część, bo dzieci już były zmęczone. Niestety tam nie można robić zdjęć. Oprócz wielu dzieł, między innymi Pablo Picasso (w tym ogromna Guernica) i Salvadora Dali, przypadkiem widzieliśmy obraz artysty, rzeźbiarza i architekta o pseudonimie Le Corbusier, który spędził część życia i zmarł w naszym  Roquebrune!
W tym muzeum właśnie wypadł Lidzi pierwszy ząb! Będzie miała co wspominać i pewnie na zawsze to miejsce zapamięta.

 Modelka pozuje przed bardzo przyjemnym barem La Musa...


 ...a niżej widać nowy terminal na lotnisku w Madrycie, który jest zachwycający!


poniedziałek, 3 marca 2014

Na łyżwy !

Teraz mamy ferie zimowe, więc trzeba sobie zorganizować jakieś atrakcje. W planie mamy weekend na nartach, byliśmy kilka dni w Madrycie (oczym napiszę jutro) i jeździmy też na łyżwach.
Lodowisko jest w Monako, koło portu jachtowego. Jest dosyć ciepło, więc lód pokryty jest warstwą wody, co nie przeszkadza w jeżdżeniu, za to jest problemem, gdy ktoś się przewróci, bo jest wtedy cały mokry.
W cenie biletu jest wypożyczenie łyżew. Dziewczyny maja swoje, ale tym razem nie wzięłyśmy ich ze sobą i korzystałyśmy z lokalnych.