poniedziałek, 25 maja 2015

Vieux village

Tak ładnie jest w starej części naszego miasta, że znowu musiałam napstrykać tam trochę zdjęć...







niedziela, 24 maja 2015

Niedziela z babcią

Przyjemny spacer w niedzielne przedpołudnie, w pełnym słońcu i z babcią. Wszyscy zadowoleni. Piękne widoki - tyle jachtów i statków to chyba tylko w czasie Grand Prix F1 tu bywa.







poniedziałek, 18 maja 2015

San Remo na rowerze

W wolny czwartek pojechaliśmy całą rodziną na rowery do San Remo - tam gdzie ostatnio byłam sama na rolkach. Wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy na kilkukilometrową przejażdżkę, tak daleko jak Lidka dała radę. Ona jechała na własnym rowerku. Wracając zatrzymaliśmy się na coś do picia i małą przekąskę w sympatycznym barze przy porcie. Było fajnie, choć mam nadzieję, ze następnym razem dojedziemy trochę dalej. W drodze powrotnej na szczęście jedzie się lekko "z górki".




środa, 13 maja 2015

Zoo w Lizbonie

Podczas pobytu w Lizbonie mieszkałyśmy w hotelu usytuowanym bardzo blisko zoo - tylko o jedną stację metra dalej. Oczywiście trzeba był się tam wybrać, tym bardziej, że Lidka kilka razy dziennie pytała: "Czy jutro pójdziemy do zoo?".
Tamtejszy ogród zoologiczny nie jest bardzo duży, jednak mieszka tam mnóstwo zwierząt. W porównaniu do zoo w Trójmieście, ten teren jest o wiele gorzej usytuowany, bo w zasadzie w mieście - dookoła są nieładne bloki mieszkalne a nie pola i las, tak jak w Oliwie. Za to ilość zwierząt jest w Lizbonie imponująca i wszystko jest tak rozplanowane, że nie wydaje się, by było im ciasno.


Można tam zobaczyć mnóstwo różnych małp, żyrafy, lwy, nosorożce, niedźwiedzie, misie koala, kangury, rysie, flamingi, krokodyle, węże i żółwie, tarantule, papugi i wiele innych. Miałyśmy szczęście, bo o tej porze roku wiele zwierząt miało młode. Małe małpki, żyrafy, lwy i nosorożce a najładniejsze były malutkie kaczuszki, które widziałyśmy z bliska.


Mają też tam delfiny i lwy morskie, zaraz po wejściu trafiłyśmy na pokaz. Uwielbiam takie występy, zawsze bardzo mnie wzruszają, nie wiem dlaczego.


Pawie chodzą wolno pomiędzy ludźmi i w ogóle się nie boją. Chciałyśmy jednego trochę zdenerwować, żeby rozłożył ogon, ale miał nas w nosie...




























W tym zoo dodatkową atrakcją są jeżdżące na wysokości kilku metrów nad ziemią jakby wagoniki, z których można zobaczyć więcej niż z dołu. Szczerze mówiąc to byłam przerażona, jak jechałyśmy w częściowo otwartym "koszu" nad wybiegiem lwów czy nosorożców. Nie trzeba by się specjalnie natrudzić, żeby z tego czegoś wypaść. Najwyraźniej jednak jest to bezpieczne, bo ludzie ciągle tym jeżdżą i nic złego się nie dzieje. No i ta przejażdżka jest w cenie biletu  do zoo. Zdjęcia jednak z góry nie zrobiłam, bo bałam się, że upuszczę telefon.




 Na końcu tego ogrodu zoologicznego znajduje się cmentarz dla psów


poniedziałek, 11 maja 2015

Ale jazda!

Dziś rano, aby uczcić koniec ferii szkolnych (...) i uciec przed mrówkami, które zaatakowały dom w którym mieszkamy, wybrałam się na rolki. Najlepsze miejsce do tego jest w Ospedaletti (o którym pisałam tutaj) jakieś 40 minut samochodem od nas. Szeroka promenada z gładką nawierzchnią, z wyznaczonymi trasami dla rowerów i pieszych. Słyszałam, że trasa ta ciągnie się aż do San Remo, ale nie miałam jeszcze okazji tego sprawdzić. Tymczasem to co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!

W Ospedaletti jedzie się przy samej plaży przez około kilometr, po czym wjeżdża się do tunelu (!) który jest pięknie odrestaurowany. Jedzie się po gładziutkim asfalcie, każdy kierunek ruchu ma swój pas: 2 osobne dla rowerów i 2 dla biegaczy. Tunel jest oświetlony i co kawałek są tablice ze zdjęciami z wyścigów kolarskich, które odbywały się w okolicy na przestrzeni lat. Rolkowy raj - mimo, że pod ziemią - który ma aż 1,75 km! Jedyną wada tego miejsca jest dość silny przeciąg, który w takich tunelach zwykle bywa, warto więc mieć ze sobą bluzę, żeby nie zmarznąć.




Nieźle, prawda? I to nie koniec atrakcji.

Po przejechaniu tego odcinka wyjeżdża się w San Remo, które powitało mnie pięknym słońcem i trasa rowerową ciągnącą się dalej. Byłam bardzo ciekawa, dokąd można tak dojechać, więc jechałam i jechałam - na szczęście mam na to sporo sił. Jednak po 40 minutach jazdy w jedna stronę, postanowiłam zawrócić, bo przecież na tych samych nogach musiałam dotrzeć do samochodu, zostawionego daleko w tyle. W San Remo jedzie się blisko morza, portu jachtowego, mija się wiele kawiarni, skąd dobiega zapach kawy i ciastek, co jest bardzo przyjemne. Po drodze są też place zabaw i inne ładne miejsca, żeby posiedzieć nad wodą. Kiedyś była to trasa pociągu, na szczęście ktoś mądry wymyślił, żeby pociąg poprowadzić w innym miejscu a te piękne tereny wzdłuż wybrzeża mogły służyć ludziom do rekreacji. Brawo!

Po około 80 minutach, wróciłam do samochodu, zmęczona ale zachwycona. No i opalona przy okazji, bo słońce mocno dziś świeci! Przyjemne z pożytecznym. Na szczęście posmarowałam się wcześniej kremem z filtrem na ramionach i twarzy.
Po powrocie do domu sprawdziłam w Internecie, że ta trasa rowerowa ciągnie się aż do San Lorenzo al Mare,czyli ma kilkadziesiąt km długości! Można więcej zobaczyć i poczytać na ten temat tutaj (z tej strony pożyczone jest również powyższe zdjęcie, bo ja nie miałam czym zrobić).  Dla osób , które lubią jeździć na rolkach tak jak ja i dla rowerzystów to prawdziwy rarytas!



czwartek, 7 maja 2015

Tak jak lubimy

Kiedy zwiedzam nowe miasta, bardzo ważna dla mnie jest atmosfera danego miejsca. Ogólnie panujący tam klimat, który tworzą ludzie. Ich sposób bycia i pomysł na życie w danej scenerii i okolicznościach przyrody. Najbardziej lubię miejsca, w których widać kreatywność ludzi wychodzącą poza sztywne ramy. Ciekawe małe restauracje i kawiarnie, sklepy z rękodziełem będące jednocześnie warsztatem pracy artystów, małe butiki z niepowtarzalnymi ubraniami mało znanych projektantów. Takiego czegoś bardzo brakuje w naszej okolicy na południu Francji, za to jest bardzo widoczne w Lizbonie. To mi się podobało tam najbardziej. I jeszcze piękna muzyka, którą można było usłyszeć w takich miejscach.

Sympatyczna kawiarnia, pełna niemieckich książek .


Niżej inna restauracyjka ze smacznym jedzeniem, gdzie ku naszemu zdziwieniu ludzie mogli palić przy stolikach...


Męski zakład fryzjersko-golarski. Bardzo wielu mężczyzny nosi tu brody.



Kolejna przyjemna kawiarnia. Zjawiła się przed nami jak oaza na pustyni, kiedy byłyśmy mocno zmęczone chodzeniem krętymi uliczkami pod górę...



...a gofry były najlepsze jakie jadłyśmy w życiu, ten Emilki był z górą Nutelli na wierzchu, dla mnie to za dużo słodkości - Lidka zamówiła z cukrem pudrem i ten był wspaniały. Do tego domowa lemoniada.

Poniżej widać wnętrze dużego starego budynku, w którym były stoiska z różnymi ładnymi rzeczami. Uległam czarowi tego miejsca i kupiłam sobie sukienkę jakiejś portugalskiej projektantki. Wpadła mi w oko od razu i nie byłą wcale na szczęście droga.



 Na dole na środku była restauracja. Bardzo przyjemny cały ten dom.

Trafiłyśmy też ku radości Lidki na plac zabaw na ładnym skwerze z parkiem. Musi być jakaś nagroda za wielogodzinne chodzenie po mieście prawie bez marudzenia...Wcześniej byłyśmy w dziwnym ale ciekawym sklepie z rybami, jednak jakoś niezręcznie było mi robić tam zdjęcie, więc go niestety nie pokażę.




wtorek, 5 maja 2015

Najdłuższy dzień

Kilka ostatnich dni spędziłyśmy w Lizbonie. Było bardzo przyjemnie, bo to miasto o niesamowitym klimacie, bardzo przyjazne turystom. Wszędzie można bez problemu dojechać i dogadać się po angielsku, co jest ogromnym kontrastem do Francji. Piękne budynki, mnóstwo krętych uliczek w których można natrafić na nietuzinkowe kluby, kawiarnie, sklepy i lokale usługowe. Kreatywny duch tego miejsca ujawnia się na każdym kroku. Smaczne jedzenie, sporo tańsze niż tu, gdzie teraz mieszkamy. Naprawdę warto tam pojechać.


Zanim jednak pokażę zdjęcia z naszego pobytu, zacznę od powrotu do domu, który trochę zepsuł nam wrażenia z całego wyjazdu. Tak się pechowo złożyło, że piloci portugalskich linii lotniczych ogłosili 10-cio dniowy strajk. Niektóre loty nie były odwołane - niestety nasz o godzinie 13.55 w poniedziałek nie odbył się. Zmieniono nam rezerwację na następny lot do Nicei tego dnia o 20.45, jednak oczywiście bez gwarancji, że samolot poleci. Piloci nie uprzedzają wcześniej, że nie stawią się do pracy, tylko po prostu niektórzy z nich nie przychodzą na wyznaczony lot. Pasażerowie muszą czekać przy bramce i dopiero w ostatniej chwili okazuje się czy polecą. Tak więc zmuszone byłyśmy czekać do wieczora na lotnisku (a byłyśmy tam już przed południem). Dostałyśmy vouchery na jedzenie - 6 euro na osobę, co wystarczyło na zestaw w Mc Do, więc część ludzi była bardzo niezadowolona, jak łatwo się domyślić. Nasze dziewczyny akurat się ucieszyły.

My i tak miałyśmy dużo szczęścia, bo automatycznie dostałyśmy miejsce w następnym samolocie. Sporo ludzi dostało kartę pokładową bez numeru miejsca, co oznaczało, że są na liście oczekujących jeśli coś się zwolni. W naszym przypadku też był w pewnej chwili mały problem, bo system nie rozpoznał że ja podróżuję z dziećmi i jedna z nas również takiego miejsca nie dostała, na szczęście udało się to naprawić i zostało nam pełne nadziei oczekiwanie.
Całe szczęście, że na lotnisku był mały plac zabaw dla dzieci i Lidka znalazła sobie tam towarzystwo do zabawy na kilka godzin.





Dla Emi najlepszym towarzyszem jest Internet, więc też nie narzekała. A jeszcze spotkała tam koleżankę ze szkoły z rodziną, która była w tej samej sytuacji co my.
W końcu okazało się, że cudem wieczorny lot do Nicei nie jest odwołany! Ludzie bili brawo i krzyczeli z radości. Niektórzy czekali już od poprzedniego dnia! Samolot zapakowany po brzegi doleciał szczęśliwie, niestety było już po północy i wtedy nie jeździ autobus lotniskowy ani pociąg, więc została nam podróż taksówką, a to kawał drogi z lotniska do naszego domu. Następnym razem warto zapłacić za parking przy lotnisku, na wszelki wypadek, bo taxi kosztowała 120 euro! Niemniej jednak byłam szczęśliwa, że już zaraz będziemy w domu, zamiast spędzić noc w hotelu koło lotniska w Lizbonie i dopiero następnego dnia być może się załapać na jakiś lot - tak jak było w przypadku tej koleżanki Emi, którą wcześniej spotkała. No i oczywiście napiszemy reklamację do linii lotniczych, więc jest szansa na jakiś zwrot kosztów.

W końcu dobrze po pierwszej w nocy dojechałyśmy do domu a tam okazało się, że przez szczelinę pod drzwiami weszło mnóstwo dużych czarnych mrówek! Tak więc zamiast zaraz się położyć to byłam zmuszona jeszcze zająć się walką z tymi stworzeniami, które znalazły sobie już drogę do kuchni. Popsikałam co się dało ostrym płynem do mycia (specjalnego na insekty nie miałam) usunęłam "ciała" ręcznikiem papierowym i w końcu mogłam się położyć, jednak wcale nie zasnęłam, bo wszystko mnie swędziało (mrówki w mojej wyobraźni) i miałam straszny katar, bo chyba się na tym lotnisku przeziębiłam (klimatyzacja, przeciągi, zarazki).  Musiałam więc wstać, wypić rozpuszczalną aspirynę i w końcu przed 3 zasnęłam. Dziś niestety jestem maksymalnie przeziębiona, no ale na szczęście mogę cały dzień być w domu. No i mrówki prawie wszystkie wypędzone choć jakieś niedobitki jeszcze zostały...