czwartek, 29 października 2015

Pociągiem do Lyon

W końcu nadszedł dzień długo oczekiwanego wyjazdu do Lyon. Głównie po to, żeby zagłosować w wyborach w tamtejszym polskim konsulacie no i przy okazji oczywiście zwiedzić to miasto.

Pojechaliśmy pociągiem TGV. Na dzień dobry okazało się, że na kolej francuską znowu nie można niestety liczyć, bo pociąg podmiejski, którym mieliśmy dojechać do Nicei został odwołany, z powodu awarii trakcji. Na szczęście informację podano na stronie internetowej i Olek sprawdził to na tyle wcześnie, że zdążyliśmy dojechać do Nicei samochodem, tylko niestety trzeba było zapłacić za podziemny parking za 2 dni, bo oczywiście trudno znaleźć miejsce gdzie indziej gdy sie ktoś spieszy na pociąg! Grunt, że zdążyliśmy na odjazd o 7.26 z Nicei...

Pociąg bardzo elegancki, przez część drogi nasz przedział był prawie pusty. Trochę się tylko rozczarowaliśmy bo w niektórych pociągach TGV w pierwszej klasie serwowane są różne posiłki, a tu nic nie dostaliśmy, mimo, że była zapowiedź, że coś takiego się wydarzy, ale być może coś źle zrozumieliśmy (choć nasze dzieci przecież dobrze rozumieją francuski). Jechaliśmy pierwszą klasą w jedną stronę, bo była wtedy bardzo promocyjna cena, z powrotem już drugą, która nie była o wiele gorsza. Z ogromną szybkością ten pociąg jedzie dopiero na odcinku między Marsylią a Lyonem, czyli około połowę drogi. Rzeczywiście jedzie się wtedy bardzo szybko, aż wciska w fotel chwilami, ale przyjemnie.




Do Lyon dojechaliśmy koło południa. Okazało się, ze nasz hotel jest bardzo blisko stacji, poszliśmy wiec najpierw tam, żeby zostawić bagaż i się odświeżyć, a potem szukać miejsca, gdzie można coś zjeść (aby nie okazało się, że po 14 to już tylko Mc Donalds serwuje jedzenie, tak jak tu na południu Francji). Znaleźliśmy przyjemne na oko miejsce i zjedliśmy obiad, który był smaczny, ale bez rewelacji jakiej spodziweać by się można po "gastronomicznej stolicy Francji", po czym spacerem poszliśmy dalej w miasto.

Lyon jest całkiem inny niż okolice, w których teraz mieszkamy, bardziej w stylu Paryża niż Nicei. Szeroka rzeka (a nawet dwie, Rodan i Saona, które łączą się w pewnym momencie) z wieloma mostami, wzdłuż wody przyjemne miejsca do spacerów. Eleganckie, szerokie ulice z wysokimi kamienicami i ładnymi kościołami, co kawałek jakiś plac z imponującym, zabytkowym budynkiem urzędu, teatru czy innej instytucji. Dużo przyjemnych kwiaciarni, kawiarni i sklepów całkiem innych niż tu nad morzem. Mnóstwo salonów fryzjerskich. Wszędzie ścieżki rowerowe i bardzo dużo ludzi jeżdżących na rowerach miejskich lub prywatnych. Na ulicach głównie młodzież, pewnie studenci. Ogólnie bardzo nam się tam podobało.










poniedziałek, 26 października 2015

W Limone pachnie zimą

Jak tylko skończy się lato, nie mogę się już doczekać sezonu narciarskiego. W związku z tym, ze Emi wyrosła z całego swojego sprzętu oprócz nart, trzeba było skorzystać z przed-zimowych wyprzedaży.
Pojechaliśmy do Limone Piemonte, gdzie jest narciarski outlet i dobrze zaopatrzony sklep, ten do którego jeździmy zawsze, kiedy potrzebujemy narciarskie rzeczy. Chcieliśmy też zdążyć przed śniegiem, który kiedyś nas zaskoczył w drodze do tego górskiego miasteczka (co opisałam tutaj).

W naszej miejscowości było tego dnia 15 stopni - tam na miejscu 6,5. Po drodze piękne jesienne widoki, liście we wszystkich kolorach pomarańczu i czerwieni, pięknie! Tutaj tego nam brakuje.

Dojechaliśmy, kupiliśmy co trzeba, nie bankrutując na szczęście przy okazji. Rzeczy, które dostała Emi zostaną później dla Lidki, a jeśli wyrośnie z butów narciarskich, to będą one dobre na mnie...moje są już trochę zniszczone. A i Lidzi się udało, bo znaleźliśmy dla niej świetną kurtkę narciarską bardzo dobrej jakości w okazyjnej cenie.

Byliśmy rozczarowani, że nasz ulubiony sympatyczny bar koło sklepu jest jeszcze nie czynny (bo do sezonu narciarskiego jeszcze daleko). Na szczęście miły kelner z innej otwartej kawiarni powiedział nam, gdzie można by o tej porze zjeść coś niesłodkiego - dzieci były głodne. Trzeba było pójść na główny deptak w miasteczku, na którym nigdy wcześniej nie byliśmy! Okazało się, ze to bardzo ładne i przyjemne miejsce. Z różnego rodzaju lokalami gastronomicznymi, hotelami i sklepikami w górskim stylu, który bardzo lubię: w oknach kolorowe, płócienne firanki, lampki i drewniane zawieszki w kształcie serc.


Klimat prawie świąteczny, co w połączeniu z mglistą, zimną aurą było niesamowite i tak inne od tego co mamy na co dzień, że aż żal mi było stamtąd wyjeżdżać - mimo, że chłodno aż para leciała z ust.




Poszliśmy do przyjemnego baru, gdzie można było zjeść coś małego i napić się piwa lub bombardino (oczywiście!), które w takich okolicznościach przyrody smakuje wspaniale!



Wracaliśmy już prawie po ciemku, we mgle, która na szczęście na niższej wysokości się rozeszła. Nie dało się nie odczuć, że w górach zbliża się zima...



czwartek, 22 października 2015

Po co mamie marynarka?

W czasie jedzenia pysznej pizzy buffalina - świeże pomidory, bazylia i mozzarella buffala położone na podpieczonym już cieście - rozmawialiśmy. Między innymi o tym, że w jednym z lokalnych sklepów są bardzo ładne marynarki no i może warto dla mnie taką kupić, tym bardziej , że przez kilka dni mogę skorzystać z rabatu dla posiadaczy karty tego sklepu. Na to dzieci gwałtownie zareagowały:"ale po co mamie marynarka?!". Na to my, że po to żeby elegancko wyglądać. Że może mama pójdzie do jakiejś pracy? "Ale mama nie może iść do pracy! Kto odbierze Lidkę ze szkoły i się wszystkim zajmie???" Reakcja była bardzo żywiołowa.
To mi dało do myślenia, jak dzieci nie lubią zmian. Ma być wszystko tak jak było dotychczas - mama chodzi w dżinsach i swetrze, a nie elegancko! I jest tam, gdzie dzieci jej potrzebują, tak jak było zawsze. Nie ma miejsca na żadne zmiany w tym temacie! Mama ma być mamą do jakiej się przyzwyczaiły a nie elegancką panią w marynarce. Kiedyś jak włożyłam kozaki na obcasie do spódnicy, to któraś z córek powiedziała:"Mama, wyglądasz dziś jak pani!"

Prawda jest taka, że chętnie popracowałabym ale nie nie w pełnym wymiarze godzin, żeby właśnie móc te dzieci odebrać ze szkoły i wszystkim się normalnie zająć. Może uda się coś takiego znaleźć. Na razie zgłosiłam się jako wolontariusz do obsługi imprezy o temacie związanym ze sportem i pokojem na świecie. Tutaj odbywa się dużo tego rodzaju wydarzeń i konferencji, więc też potrzeba sporo ludzi, żeby to wszystko obsłużyć.

A marynarkę dostałam w prezencie na nadchodzące imieniny... Wyglądam w niej elegancko no i tak ma być!






wtorek, 20 października 2015

Jak dobrze mieć ferie...

Tu we Francji rozpoczęły się ferie jesienne. Dwa tygodnie! Jeszcze się dzieci nie zdążyły zbytnio zmęczyć chodzeniem do szkoły, a tu już wolne. Można się wyspać i korzystać do woli z pogody, która tutaj zapowiada się na ten czas piękna, codziennie 19 stopni, słonecznie. Gdybym nie była po kuracji antybiotykiem (zapalenie zatok) to na pewno jeszcze popływała bym w morzu, tak jak rok temu o tej porze, bo woda wciąż jest dosyć ciepła. Wtedy pływaliśmy do listopada. Na naszym tarasie bardzo przyjemnie siedzi się z rana, kiedy słońce ogrzewa gołe stopy, póki nie przejdzie za róg domu. Ta pora roku jest tu bardzo przyjemna, choć nie tak kolorowa jak kilkadziesiąt kilometrów dalej w górach, ale o tym napiszę następnym razem.

No i podczas ferii można się wystroić tak jak się chce...






Ktoś wpadnie na herbatę?

niedziela, 18 października 2015

Dookoła domu

Od kilku miesięcy mieszkamy  w mieszkaniu, które zajmuje połowę trochę dziwnego domu, przyklejonego do zbocza góry. Dosłownie - w piwnicy jest prawdziwa skała. Takie położenie sprawia, że od frontu wygląda na to że mieszkamy w willi a od strony tarasu wydaje się, że to wysokie piętro w wieżowcu. Brzmi to dziwnie, ale tak jest i dzięki temu mamy też ładny widok na góry, dolinę i morze.
Do mieszkania wchodzi się na jego górny poziom, a schodami w dół można dojść na piętro niższe, gdzie są sypialnie i łazienki. Przy domu, poniżej dolnego poziomu mieszkania mamy mały ogród. Jest on trochę dziwny, ale na swój sposób przyjemny, szczególnie wtedy, gdy skosi się rosnące bujnie chwasty. O trawniku nie ma co marzyć, bo trzeba by przywieźć ciężarówkę porządnej ziemi, a jest to niemożliwe, bo żaden pojazd nie jest w stanie dojechać do ogródka, trzeba by chyba użyć jakiegoś dźwigu, a to już chyba trochę za duży kłopot i koszt. Podłoże w ogrodzie jest raczej gliniaste i porosłe mchem.
Rośnie tam piękne drzewo oliwne, na którym są owoce (na razie ohydne w smaku, podobno zrywa się je w listopadzie). W różnych kątach są posadzone jakieś kwiaty, które od wiosny po kolei zakwitały, ku mojemu zaskoczeniu. Za płotem są zarośnięte ogrody innych ludzi, a w nich mieszka sporo ptaków, które przyjemnie śpiewają i częstują się chętnie naszymi oliwkami.









Co nas tutaj zaskoczyło, to całkowity brak gołębi i mew, które atakowały nasz balkon w poprzednim mieszkaniu do granic naszej wytrzymałości. Trzeba było je wyganiać wiele razy dziennie, a one i tak zdążyły nieźle tam nabrudzić. Tutejsze ptaszki to małe kosy, sikorki i rudziki. Nie byłam pewna nazwy tych ostatnich i jak pokazałam Lidce jaki ładny ptaszek tam siedzi to ona na to: "Aaa, to rougegorge!" Czyli właśnie rudzik po polsku. Byłam pod wrażeniem wiedzy mojego ośmioletniego dziecka...

poniedziałek, 12 października 2015

Mini lotnisko, maxi kot

W sobotę pojechałyśmy do Cannes-Mandelieu, żeby odebrać Olka z tamtejszego lotniska. Wracał z Grecji razem ze swoim szefem, jego prywatnym samolotem. Tamto lotnisko obsługuje właśnie takie "linie lotnicze". Terminal est nieduży, ale elegancki i bardzo spokojny. Myślę, że praca w takim miejscu jest dosyć nudna, bo wiele się tam nie dzieje.
Samolot miał lekkie opóźnienie, z powodu jak się później okazało złych warunków pogodowych po drodze, więc miałyśmy okazję dobrze wszystko obejrzeć a dzieci pozjeżdżały po poręczach, poskakały po wielkich głazach i pozaglądały w oczy wielkiemu kocurowi, który zdobi teren przy terminalu. Trochę przynajmniej ożywiły to ospałe miejsce...



Ten kociak jest zrobiony ze zużytych opon.




sobota, 10 października 2015

Lokator

Od kilku miesięcy mieszka gdzieś tu obok. Często przychodzi powygrzewać się na tarasie...





























To gekon.
Jak go zobaczyłam po raz pierwszy to trochę się przestraszyłam. Jednak po dłuższej obserwacji doszłam do wniosku, że on jest całkiem sympatyczny. A może to ona? Nie znam się na gekonach. Niestety nie mogę zrobić większego zbliżenia, bo musiałam być schowana za szybą robiąc to zdjęcie - najmniejszy odgłos płoszy to stworzenie. Chowa się wówczas do dziury między deskami, po czym wychyla tylko głowę i jedną łapkę z przyssawkami i obserwuje.
Można powiedzieć, że mamy domowe zwierzątko...

piątek, 9 października 2015

Skuter no.11

W końcu natrafiłam na coś ładnego. Nie ma nudy! Ciekawe, jak wygląda właścicielka tego kolorowego cacka?



wtorek, 6 października 2015

Niespodzianka w poniedziałek rano

Po weekendzie obfitującym w ulewy, burze i powodzie (te ostatnie na szczęście nie w naszej miejscowości) okazało się, że w szkole Lidki nie ma kilku nauczycielek, więc można wrócić do domu albo pójść na plac zabaw.Niezła niespodzianka!

 







czwartek, 1 października 2015

Jestem!

Komputer działa, mam nadzieję, że tak będzie nadal.

Tu wszystko w porządku. pogoda zrobiła się już bardziej jesienna. Od wczoraj mocno wieje i jest pochmurno. Trzeba wyciągać cieplejsze rzeczy z szafy... albo kupić w końcu wełniane poncho, na które mam apetyt od dawna, ale wybrane przeze mnie ktoś mi wykupił przede mną zeszłej jesieni. Na szczęście wypatrzyłam inne ładne i zamierzam lada dzień się po nie wybrać, póki jest w sklepie.

W szkole u dzieci ogólnie wszystko dobrze, już niedługo ferie... Dwa tygodnie wolnego, zaczynając od 18 października! Nic dziwnego, że dzieci we Francji lubią szkołę. W większości spędzimy ten czas w domu, bo dzieci "chcą się ponudzić" jak mówi Emi. Mamy w planie tylko wyjazd na weekend do Lyon, na głosowanie w tamtejszym konsulacie i przy okazji zwiedzanie tej tak zwanej "kulinarnej stolicy Francji". Trzeba więc zabrać luźne rzeczy... Będziemy jechać po raz pierwszy TGV. Już nie mogę się doczekać, bo bardzo lubię podróżować pociągiem, no a takim to jeszcze nigdy nie jechałam. Kilka dni temu okazało się, że będzie można głosować również w Antibes, które jest znacznie bliżej niż Lyon (dzwonił do nas konsul, co nas pozytywnie zaskoczyło).  Jednak my mamy już kupione bilety, a poza tym będzie ciekawa wycieczka przy okazji. Oczywiście zrobię dużo zdjęć i pokażę wszystko potem tutaj.

Ostatnio tak się złożyło, że byłam na jednym żaglowców w ciągu dnia i tez wieczorem, więc oto kilka zdjęć.





Kabina właściciela firmy, również dostępna dla pasażerów