sobota, 31 sierpnia 2013

Coś słodkiego

We Francji jada się dużo Nutelli. W każdej budce z naleśnikami stoją wielkie słoje, niektóre to atrapy, inne nie. Wczoraj w sklepie była promocja, że przy zakupie dwóch dużych słoików trzeci gratis. Trudno nam było się oprzeć... Ja żartuję, ze wystarczy nam jej do powrotu do domu!

Nutellożercy wszystkich krajów łączcie się!


czwartek, 29 sierpnia 2013

Park linowy

Blisko Alassio znajduje się park linowy Solleone , do którego postanowiliśmy pojechać, bo nasze dzieci uwielbiają tego rodzaju atrakcje. Usytuowany jest on prawie na szczycie wysokiej góry, więc dojazd był bardzo ciekawy, krętą uliczką pod górkę, z pięknym widokiem na miasteczko i morze (co widać na zdjęciu w poprzednim wpisie).
Na miejscu okazało się w pierwszej chwili, że Lidka jest trochę za mała, ale jak powiedzieliśmy, ze ma 6 lat, to na szczęście dostała pozwolenie żeby wejść.
Na początku było szkolenie na temat używania sprzętu i zachowania na różnego rodzaju konstrukcjach zawieszonych między drzewami. Lidka miała trochę trudności z obsługą karabinków do zaczepiania lin  bo ma małe dłonie, ale poradziła sobie pomagając drugą ręką. Teraz można było już ruszać w trasę, która obejmuje 3 etapy. Zielony najłatwiejszy, następny niebieski, trochę trudniejszy ( już nie dla najmłodszych) oraz czerwony dla dorosłych lub tych którzy sobie bardzo dobrze radzili na dwóch wcześniejszych odcinkach.
Emilka i Kuba dostali pozwolenie od instruktorów, żeby wejść na czerwona trasę, która była naprawdę trudna i zawieszona na dużej wysokości. Wszytko dobrze się skończyło, pod okiem obsługi parku, dopiero po zejściu Emi powiedziała, że nie wiadomo dlaczego cała się trzęsie...










Jeszcze o wakacjach

Zdjęcia poniżej dzięki uprzejmości Państwa Drejka, którym prawie zawsze chciało się nosić aparat...
Dziękujemy!!!




 Ostatni wieczór w Albendze, po eleganckiej kolacji w restauracji hotelowej (widać jak elegancko wszyscy wyglądają)




Alassio widziane z góry, z drogi do parku linowego, o którym napiszę innym razem.


 To było disco...


wtorek, 27 sierpnia 2013

Alassio

Tygodniowy urlop Olka spędziliśmy niedaleko, w miejscowości Albenga, we Włoszech. Znajomy Włoch polecił nam miejscowość Alassio, ale tam hotele okazały się koszmarnie drogie, więc mieszkaliśmy w miasteczku obok. Okazało się, ze to był dobry wybór, bo mieszkalismy w hotelu przy plaży, która była nie zatłoczona, był tam sympatyczny bar z kawą, lodami, roagalikami i róznymi napojami. Pokój na parterze miał wejścia z dwóch stron budynku i mały tarasik, na którym był stolik z krzesłami, więc mozna było tam sobie wieczorem posiedzieć, patrząc na ogromny księżyc nad wodą albo na disco dla dzieci, które odbywało się co drugi dzień (mniej więcej).
Do Alassio było kilka kilometrów samochodem. Jest to piękny, niezbyt duży kurort z eleganckimi hotelami, sklepami i mnóstwem restauracji. Jest też oczywiscie plaża, ale totalnie zatłoczona, zastawiona leżakami, parasolami i małymi domkami plażowymi. Nie było tam mowy o spokojnym leniuchowaniu, tak jak mieliśmy koło naszego hotelu.
W czasie pierwszego wypadu do Alassio niestety złapała nas burza i ulewa, które przeczekaliśmy pod markizą przy wystawie jakiegoś sklepu. Niestety padało bardzo długo i w końcu poszliśmy w stronę samochodu, mimo że jeszcze trochę padało więc wszyscy byli cali mokrzy...






niedziela, 25 sierpnia 2013

Po wakacjach

Już wróciliśmy z wakacji! Po tygodniu spędzonym we Włoszech znowu jesteśmy we Francji. Lada dzień pojawią się tu zdjęcia z naszego udanego wyjazdu.

sobota, 17 sierpnia 2013

Pogoda

Czasem tu też pada i wieje, albo bywają burze. Ciekawie wygląda, jeśli burza jest gdzieś nad morzem, ale na tyle daleko od nas, ze nie słychać grzmotów. Widać wtedy tylko błyskawice strzelające do wody.

To zdjęcie (o dziwo) było zrobione rano...

piątek, 16 sierpnia 2013

Znowu po zakupy...

Kilka dni temu wybrałyśmy się z dziewczynami do Nicei, żeby kupić im kilka rzeczy do udekorowania pokoi.
Pojechałyśmy pociągiem dosyć wcześnie rano, żeby zdążyć przed upałem. Na szczęście ten poranek był trochę pochmurny, a nawet przez chwilę popadał deszcz, więc nie było zbyt gorąco.


Pierwsze wrażenie po wyjściu z dworca w Nicei było nieprzyjemne, ponieważ jest tam ogromny remont przydworcowego placu, więc jest tam plac budowy i ogromny hałas młotów pneumatycznych. To wszystko w połączeniu z tłumem ludzi przepychających się przez wąskie przejścia dookoła ogrodzenia z siatki stwarza okropne wrażenie, no ale wiadomo, że to tylko przejściowe. Na szczęście do głównej ulicy handlowej nie jest z tamtego miejsca daleko i już po paru minutach oglądałyśmy wystawy sklepów...
Trafiłyśmy do wspaniałego, bardzo dużego sklepu z artykułami dekoracyjnymi do domu, w najróżniejszych stylach, byłyśmy tym zachwycone, a dziewczyny nie chciały z niego wyjść (www.maisondumonde.com).

W końcu kupiłyśmy co było trzeba (kapy na łóżka, kilka poduszek i frędzelki do powieszenia w oknach) i można było wracać do domu, bo miałyśmy wielkie siaty. Tym bardziej, ze zrobiło się już bardzo ciepło a jest to tym trudniejsze, że w każdym sklepie jest klimatyzacja i częsta zmiana temperatury przy wchodzeniu i wychodzeniu jest dosyć męcząca.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Lody

Niedaleko od naszego mieszkania jest lodziarnia, którą prowadzi włoska rodzina. Sami robią te lody i osobiście obsługują klientów. Prawie zawsze jest kolejka, bo to takie pyszności, ze trudno się oprzeć...szczególnie w piękny, ciepły wieczór, jakich tu pod dostatkiem. Moje ulubione smaki to kawowy i orzech laskowy, Lida permanentnie wcina mango, Olek i Emi jedzą różne ale nie owocowe. Najbardziej niesamowite są pistacjowe, bo smakują tak jak te orzeszki pomieszane z lodami. Naprawdę pycha!




środa, 14 sierpnia 2013

Tak wyglądamy

Na wypadek, gdyby ktoś już zapomniał....(żartowałam).



Leniwe popłudnie

W niedzielę głównie odpoczywaliśmy. Oczywiście trochę czasu spędziliśmy na plaży. Po południu posiedzieliśmy na tarasie i poobserwowaliśmy jachty - żałuję że nie mam porządnej lornetki, bo na pewno nie jedną znaną osobę można by zobaczyć, jak zażywa kąpieli słonecznej lub wodnej...


piątek, 9 sierpnia 2013

Wystawa

W poniedziałek byliśmy na wernisażu wystawy polskiego malarza w galerii w Monako. Zostaliśmy tam zaproszeni poprzez stronę na FB, którą Olek założył tu wczesniej jak miał dużo wolnego czasu...(Polacy w MonaCo) Byliśmy troche zaskoczeni tym zaproszeniem ale stwierdziliśmy, że koniecznie trzeba tam pójść bo nie wypada odmowić, poza tym może być interesująco, a jeśli nie to zawsze można po prostu wyjść. Oczywiście poszliśmy z dziećmi.

Na miejscu byliśmy trochę za wcześnie, więc poszliśmy jeszcze na mały spacer. Jak już wracaliśmy do galerii, na schodach ruchomych miedzy dwoma uliczkami na różnych poziomach (to chyba tylko w Monako jest możliwe...)stali za nami ludzie, którzy mówili po polsku. Mężczyzna powiedział :dzień dobry i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że to był właśnie ten artysta, który nas zaprosił, Mariusz Żabiński z żoną.



Obrazy ogólnie nam się podobały, gdybym miała kilka tysięcy euro na zbyciu, pewnie bym któryś z nich kupiła... Autor od wielu lat mieszka poza Polską, najpierw w Paryżu, teraz w Belgii. Miał wystawy w Nowym Jorku, Paryżu, Japonii i w wielu innych miejscach.

Dziewczyny całkiem nieźle się tam czuły, najbardziej im się podobało jak kelner podał im na tacy sok pomarańczowy w kieliszkach... Było dużo szampana i małe przekąski. Emi zapytała mnie, czy może zjeść bułkę, jedną z tych, które leżały na stole, na co oczywiście pozwoliłam. Dopiero za chwilę przekonałam się, ze to chyba była tylko dekoracja, ale co tam - dziecko może zjeść sobie i dekorację (ale chwilę to trwało bo to była całkiem spora buła i Emi sama wpadła na pomysł, że lepiej będzie, jak zje ją gdzieś w ustronnym miejscu, nie przed obrazami....)
Na wernisażu było dosyć dużo ludzi, większość w podeszłym wieku, więc nasze dzieci znacznie zaniżały średnią. Później przyszedł tez ktoś z dwoma chłopcami w podobnym wieku co nasze gwiazdy.
Niestety nie wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić sobie zdjęcie z artystą. Pomyślimy o tym następnym razem...

niedziela, 4 sierpnia 2013

Po zakupy

Wczoraj pojechaliśmy na zakupy do Włoch, niedaleko jest bardzo przyjemne miasto, w którym jest duży targ świeżych produktów, tak jakby hala w Gdyni. Całe góry owoców i warzyw, wszystko tańsze niż we Francji i można się bez problemu dogadać mieszanką wszystkich języków jakie nam przyszły do głowy. Niektóre warzywa widziałam pierwszy raz w życiu i jak poprosiłam dzieci żeby stanęły koło dziwnych fioletowych kul żeby zrobić im zdjęcie, to się teraz ze mnie nabijają, ze mają zdjęcie z cebulą...
Ja w każdym razie byłam zachwycona tym co można było tam zobaczyć i kupić. Świeże raviolini (czyli malutkie ravioli) i do tego wielki kawał parmezanu za parę euro, mielone mięso, które sprzedawca wybiera z lady i mieli na oczach klienta. Rożne dziwne rzeczy, które nawet nie wiem jak nazwać, ale wyglądają smakowicie...
Po zakupach poszliśmy na kawę i deser, a potem jeszcze zimne winko które podają z różnymi zakąskami, a za to wszystko zapłaciliśmy chyba mniej niż w Polsce. Potem jeszcze obowiązkowo na plac zabaw w parku sosnowo-palmowym. Ogólnie Ventimiglia jest super, dobrze, ze można tam pojechać też pociągiem, bo na razie samochodem się nie odważę....


Kto wie, co to jest to fioletowe za Lidką?