poniedziałek, 25 listopada 2013

Stare miasteczko

Ponownie kilka zdjęć z naszego pięknego starego miasteczka na górze, o którym już kiedyś pisałam (Chateau). To jest bardzo przyjemne miejsce. W sobotę zrobiliśmy sobie tam spacer, zapuszczajac się w niepoznane jeszcze uliczki. Spokój, który tam panuje, jest jak balsam dla duszy. Jest w tym miejscu coś, co przyciaga. Na koniec spaceru, weszlismy do małej kwiarni. Urządzona w bardzo prosty sposób, po domowemu. Prowadzi ją chyba kobieta z Anglii, bo mówi jak prawdziwa Brytyjka. Było też typowo angielskie ciasto - cytrynowa tarta z bezą - którym Lidka nie chciała się dzielić, tak jej smakowało! Emi jadła ciepłe ciasto czekoladowe, równie pyszne.



W starych domkach tutaj, często są bardzo ładne wizytówki i tabliczki z numerami, są też figurki świętych.








środa, 20 listopada 2013

Z naszego balkonu widać...

Widok to największa zaleta tego mieszkania. Budunek stoi przy nadmorskiej promenadzie, bardzo blisko plaży - kamienistej, ale głównie takie tu są. Po prawej stronie widać półwysep Cap Martin, na którym znajdują się piękne wille z dużymi ogrodami i dużo drzew.



Po lewej stronie widać spory kawałek wybrzeża, który zakręca, dlatego też widac cały kawałek Włoch.
Bezpośrednio vis a vis naszego budynku jest stara restauracja, która była czynna w sezonie. Nie jest to ładny budynek, mam nadzieję, że wkrótce coś tu się zmieni. Za restauracją jest klub żeglarski, nieduży ale dosyć aktywny, można codziennie zobaczyć na wodzie trenujace dzieci, czy dorosłych w kajakach lub innych łódkach.
Trochę na lewo jest kryty basen, na którym Emi ma zajęcia pływackie w tramach lekcji W-F. Jest to bardzo ciekawy budynek, ponieważ ma ruchomą konstrukcje - w ciepłe dni elementy kopuły się rozjeżdżają i pływa się wtedy w cześciowo odkrytym basenie.
























Koło basenu znajduje się oczyszczalania ścieków, wokół której trwają prace budowlane, które już powoli się kończą i ku ogromnej radości dzieci są  tam 2 nowoczeczesne boiska do koszykówki, z wieloma dodatkowymi koszami dookoła. Można też tam sobie pojeździć na rowerze czy rolkach, bo jest sporo miejsca i gładkie podłoże. Lidka właśnie tam się nauczyła jeździć na 2 kółkach! Co prawda ten teren nie jest jeszcze oficjalnie otwarty, ale w wolne dni, kiedy nie ma robotników, młodzież  tam wchodzi i nikt ich nie wygania.

Po lewej stronie naszego budynku jest prywatny teren, na którym jest mały kościółek, ale o nie ma w nim kaplicy, tylko ludzie tam mieszkają. Koło tego nietypowego domu mają podjazd, trochę trawnika, stół do ping-ponga, latem nieduży basen i wiele innych rzeczy no i Lidia stwierdziła, że to jest najfajniejszy dom na świecie!
























Z drugiej części mieszkania mamy widok na inne domy i góry, Co jest ciekawe to fakt, że często po dwóch stronach domu jest jakby inna pogoda; nad górami chmury a nad morzem piękne słońce i tak może być przez większość dnia. Niestety, z tego powodu czasem boli mnie głowa, no ale trudno...

wtorek, 19 listopada 2013

niedziela, 17 listopada 2013

Bieg charytatywny

W sobotę w Monako rozpoczęła się akcja charytatywna "No finish line", która polega na tym, że przez 8 dni, przez całą dobę można pokonywać wyznaczoną trasę o długości 1370 metrów, biegnąc lub idąc ze specjalnym chipem przyczepionym do buta. Każdy przebyty kilometr, to konkretna suma pieniędzy, która zostanie przekazana przez sponsorów tej akcji na pomoc dla dzieci w Afryce. Aby wziąć w tym udział, trzeba zapłacić 10 euro plus kaucję za chip i  można przez te dni wiele razy tam przychodzić, żeby uzbierało się jak najwięcej pieniędzy. Każdy uczestnik dostawał koszulkę, a po biegu można było się poczęstować owocami i ciastem, była też woda do picia. My przebiegliśmy i częściowo przeszliśmy po 2 okrążenia, Lidka też dzielnie brała udział, a Emi biegła przez cały czas, jak przystało na koszykarkę...

Rozpoczęcie było uroczyste, z obecnością księcia Alberta i jego siostry Stefanii. Przemówienia, uściski dłoni i zdjęcia pamiątkowe. My w tym czasie staliśmy między sceną na której odbywała się część oficjalna a małym parkingiem na którym stały samochody ważnych gości, więc jak po wszystkim szli właśnie tamtędy to najpierw ktoś obok nas zapytał księcia o zdjęcie, na co on się zgodził bez problemu, wiec zaraz potem my też no i rezultat widać poniżej.





sobota, 16 listopada 2013

Delfiny

Jeszcze nie pokazałam tu delfinów z Marinelandu. To są naprawdę niesamowite zwierzęta, zdjęcia tego nie oddają, ale na żywo są naprawdę niesamowite. Myślę, że one są jak psy: lubią się bawić, rozumieją ludzi więc można je trenować i obcowanie z nimi sprawia na pewno ogromną frajdę. Trochę zazdroszczę ludziom, którzy mają z nimi kontakt na codzień, choć to na pewno niełatwa praca.



 Te kobiety stoją na delfinach, które szybko płyną!


piątek, 15 listopada 2013

czwartek, 14 listopada 2013

Wpomnienia z Halloween

Wydawało mi się, że Halloween tu na południu Francji jest hucznie świętowane, bo widać było wiele dekoracji w witrynach sklepowych, na każdym kroku można było kupić przebrania na ten dzień. Niestety kiedy juz nadszedł, okazało się, że nie widać nigdzie w okolicy wydrążonych dyń ani przebranych dzieci chodzących po ulicach. No nasze dziewczyny oczywiście się przebrały i poszłyśmy na krótki spacer, ale jak się okazało, że nic w tym temacie tu się nie dzieje, wróciłyśmy do domu i zjadłyśmy : ja zupę z dyni, a dzieci ciasteczka w kształcie dyń i duchów. Olek był tego wieczoru na comiesięcznej kolacji w branżowym klubie, ale tam też Halloween ani śladu.






Za to w Gardaland dekoracji  związanych z tym dniem nie brakowało.


 Emilki na tych zdjęciach nie ma bo ona w tym czasie szalała z Olkiem na diabelskich kolejkach.




środa, 13 listopada 2013

Gardaland

Częścią naszej wycieczki do Mediolanu było spędzenie dnia w parku rozrywki Gardaland, trochę ponad 100 km dalej, no ale jak już byliśmy w tamtych okolicach, to trzeba było skorzystać. Tan park położony jest nad ogromnym jeziorem Garda. Okolica jest bardzo ładna, wakacyjna - myslę, ze warto się tam wybrać na dłuższy pobyt. Jezioro jest tak duże, że z miejsca w któym byliśmy, nie było widac drugiego brzegu.

Gardaland jest to wielki park, z duża ilością atrakcji i rozrywek dla każdej grupy wiekowej i ludzi o różnym stopniu odwagi i wytrzymałości psychicznej. Miłośnicy mocnych wrażeń (czyli Emi, która jest już na tyle duża, że może wejść na wszystko - ku wielkiej jej radości, oczywiście...) znajdą tam mnóstwo atrakcji. Niestety musze powiedzieć, że przekonałam sie tam, że się starzeję, bo bałam się wejść na niektóre rzeczy, a jak już się odważyłam, to żałowałam tego, bo to już nie na moje nerwy. Tak było w przypadku Raptora, nowoczesnego rollercoastera, który jest jak latający smok. Siedzi się w specjalnym siedzisku, z mocnym zabezpieczeniem całego tułowia, nogi wiszą luźno. Jazda zaczyna się od powolnego wjazdu na wysoką wieżę, po czym zjeżdża się lub raczej spada z impetem bardzo stromo i długo w dół, następnie jeżdzi po zakręconym torze, robiąc akrobacje i spirale, tak jak latające smoki z bajek dla dzieci. Ruch jest bardzo płynny i nawet przyjemny, ale w czasie tego pierwszego zjazdu, myślałam, że tego nie przeżyję. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy, czekając aż się ta makabra skończy... Nawet nie miałam siły krzyczeć ze starchu, mimo że na innych atrakcjach jakoś trudno mi sie powstrzymać. Co jest dla mnie dziwne, to potem myślałam przez większość dnia, czy może jednak wejść na to jeszcze raz, ale jednak zabrakło mi odwagi. Emi z Olkiem byli jeszcze kilka razy, w tym udało im się usiąć raz z samego przodu smoka, co jest jeszcze bardziej przerażające. TU link do strony, gdzie można zobaczyć więcej zdjęć i film o Raptorze, który jest - choć straszny - naprawdę wspaniały (sama się dziwię, że to napisałam...).




Na zdjęciu poniżej, w czwartym chyba rzędzie, nogi w czarno-białe pasy to Emi, a obok ja umieram ze stachu....



















Na szczeście były też inne atrakcje







wtorek, 12 listopada 2013

W Nicei nie widać jesieni...

W centrum Nicei do niedawna była wielka budowa. Nie wyglądało to ładnie niestety - szeroki bulwar a na środku duży plac budowy ogrodzony płotami. Dziś na szczęście już po przebudowie nie ma śladu. Po bokach wielkiego placu są teraz miejaca do odpoczynku, na obrzeżach ławki, a na środku z jednej strony dużo wody (być może będą tam tryskające fontanny, bo w podłożu widać jakieś dziwne otwory). Po drugiej stronie tego placu natomiast, na środku są kamienne płyty z otworami, z których co jakiś czas wydobywają się duże ilości pary, co wygląda niesamowicie. Nie wiem co jest pod spodem, ale na pewno coś się tam znajduje, no bo skąd to parowanie?




piątek, 8 listopada 2013

Mediolan

Zawsze chciałam wybrać się do Mediolanu, więc skoro teraz mamy tam stosunkowo niedaleko - około 300 km - zrobiliśmy sobie wycieczkę samochodem, w ostatnia sobotę. Jedziemy, jedziemy, a tu nagle zaskoczenie, bo po przejechaniu przez góry, całkowicie zmieniła się roślinność i pogoda. Dookoła rozciągały się szerokie, płaskie pola i łąki, z drzewami głównie liściastymi, czego tu gdzie mieszkamy raczej się nie zobaczy. Krajobraz okolic Mediolanu wygląda jakby się było w Polsce, co było dla mnie niespodzianką, bo tam gdzie mieszkamy jest całkiem inaczej. Okazało się też, że mimo, że jesteśmy nie tak bardzo daleko od francuskiego domu, to jest tam o wiele chłodniej. Ludzie w ciepłych kurtkach i szalikach, a Olek w krótkich spodenkach... Na szczęście mieliśmy w torbie też cieplejsze rzeczy.





Ogólne wrażenia z tego miasta mamy mieszane. Katedra, którą widać na zjęciu jest przepiękna, cała z jasnego kamienia, wyglada wspaniale na żywo (lepiej niż tutaj). Są też tam różne inne piękne kościoły, w jednym z nich "Ostatnia Wieczerza" Leonardo da Vinci na ścianie (niestety nie widzieliśmy tego). Jest też wiele pięknych starych banków, w jednym widac było rzeźbione w drewnie stoiska kasowe, bardzo mi sie to podobało. Na ulicach jeżdżą tramwaje, z których część jest w starym stylu (myślę,że to oryginalne stare wagony, ale nie wiem jak jest naprawdę). Jest też metro, które świetnie ułatwia podróżowanie po tym wielkim mieście.
W centrum są deptaki ze sklepami i restauracjami, na których było mnóstwo ludzi, a jak chieliśmy się przejsć bocznymi uliczkami mniej zatłoczonymi, to tam nie było ani ludzi ani nic innego - tylko stare budynki i samochody, żadnych kawiarenek i butików niestety. Chodzenie w tłumie nie jest przyjemne, zwłaszcza z dziećmi, które łatwo mogą się zgubić. Chciałam napić sie kawy w jednej z eleganckich kawiarni, które wyglądają jak z innej epoki. Elegancki wystrój, piękne żyrandole i ciastka w gablotach. Niestety ceny nas zaskoczyły, a myśleliśmy, że to w Monako jest najdrożej w południowej części Europy. Okazało się, że nie. Espresso, które kawiarni w Monte Carlo kosztuje 2.5 euro, tam było za 4! Cappucino 7 euro! Na szczęście jak chcieliśmy zjeść obiad, to okazało się, że ceny jedzenia sa w miarę przyzwoite, jak na lokalne standardy.
Pogoda była chłodna, szara i wilgotna. Po przejściu wielu kilometrów (dzieci były bardzo dzielne) z ulgą dotarliśmy do hotelu. Następnego dnia czekała nas wizyta w parku rozrywki, ale o tym napiszę następnym razem.











czwartek, 7 listopada 2013

Pogoda wciąż przyjemna

Ach jak dobrze, ze w środy nie ma lekcji! A jako że pogoda prawie letnia, wciąż można przyjemnie spędzić czas na spacerze nad morzem... Kolor wody uzasadnia nazwę Lazurowe Wybrzeże. Ludzie się wciąż kąpią, no ale my jakoś nie mamy odwagi - woda trochę za zimna, chociaż któregoś dnia mam zamiar przełamać się i popływać.