środa, 11 stycznia 2017

W styczniu wyrzucam

Dla mnie styczeń to taki nudny miesiąc. Po oczekiwaniu i przygotowaniach do świąt, dekorowaniu domu, zajadaniu pierników nagle jedno wielkie nic. Dekoracje schowane, świąteczne słodycze zjedzone, a do wiosny jeszcze daleko. Oczywiście tu gdzie mieszkamy nie ma takiej ostrej zimy jak w wielu innych krajach, ale dusza i tak śpi snem zimowym. W tym czasie zwykle mam ochotę (poza leżeniem pod kocem) na oczyszczanie domu,  pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy, których znowu nagromadziło się zbyt dużo. Świąteczne dekoracje, których nawet nie wyjęłam z kartonu. Sztuczny kożuszek, który był przez 2 lata nienoszony a ostatnio prawie taki sam miał jamnik przy stoliku obok we włoskiej restauracji (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Stara koszula nocna, którą miałam chyba od 30 (o zgrozo!) lat - swoją drogą, co za jakość materiału!

Ogólnie wiadomo, że takie pozbywanie się rzeczy dobrze wpływa na samopoczucie, ułatwia codzienne życie, oczyszcza energię dookoła nas. Ja zawsze czuję się lżejsza, kiedy całą torbę starych ubrań wrzucam do miejskiego pojemnika na takie rzeczy i wiem, że już nie mogę ich stamtąd wyjąć. Ubrania w dobrym stanie są przekazywane potrzebującym a pozostałe "szmaty" poddane recyklingowi. Nie mam odwagi, żeby zrobić totalną czystkę w szafie, choć marzy mi się, żeby było tam luźno i przestronnie, ale do tego jeszcze muszę dojrzeć.

Kiedyś wyjeżdżałam na 12 miesięcy do innego kraju i długo się zastanawiałam, jak ja mam się spakować na cały rok? No i żebym była w stanie sama ten bagaż nosić. W końcu wymyśliłam, że zabiorę tylko moje ulubione rzeczy na każdą porę roku. Zrobiły się z tego dwie duże torby i po jakimś czasie okazało się, że nic więcej mi nie potrzeba. Po kilku miesiącach dokupiłam sobie trochę nowych rzeczy, ale tylko dlatego że były tam świetne sklepy i miałam ochotę na coś nowego. Czasem myślę o tamtej sytuacji i zastanawiam się, czy znowu nie wybrać sobie takich ulubionych kilku sztuk i pożegnać się z resztą? Może kiedyś... Na razie delikatnie odkładam po kilka rzeczy dziennie: stara serweta, rozciągnięte dżinsy, za małe bluzki po Lidce, jakiś bibelocik, obtłuczona miska i od razu czuję się lżej - dosłownie i w przenośni.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz