środa, 29 kwietnia 2020

Sześć tygodni w domu

Od sześciu tygodni trwa we Francji nakaz przebywania w domu. Dotychczas znosiłam to całkiem nieźle, ale powoli zaczynam mieć już dość. Staram się żyć z dnia na dzień, nie licząc ile już minęło, a ile jeszcze domowych dni przed nami. Ważne jest tylko, czy mamy jedzenie, czy też trzeba będzie wybrać się po zakupy. Staram się nie robić tego za często, żeby się nie zarazić wirusem. Co jest dziwne, to straciłam normalne poczucie czasu. Trudno mi bez dłuższego zastanowienia powiedzieć, czy coś się zdarzyło tydzień temu czy dwa. Dwutygodniowe ferie wiosenne minęły nam nie wiadomo kiedy i jak. Jak to możliwe, przecież nie robimy nic specjalnego? Z jednej strony to świetnie, że tak szybko mijają nam te dni. Jednak towarzyszy temu poczucie zmarnowanego czasu przeciekającego przez palce.
Żeby nie zwariować i nie wplątać się w spiralę myśli ciągnącą ku depresyjnym nastrojom skupiam się na fakcie, że nasza sytuacja jest tak naprawdę bardzo dobra. Jesteśmy zdrowi, jest praca, mieszkamy w przestronnym mieszkaniu, gdzie każdy ma swój kąt i jest internet, na tarasie można się poopalać, a przy domu Lidka może pojeździć na deskorolce. Odkrywamy okolicę, chodząc na spacery w promieniu jednego kilometra, bo dalej nie można i okazało się, że mamy tu wiele ciekawych ścieżek, na całkiem przyjemne przechadzki.
Wczoraj udało mi się pojechać do Monako, na umówioną w odległych przed wirusowych czasach wizytę u dermatologa. Zdziwiłam się, że gabinet jest czynny, ale skoro tak, to tym lepiej dla mnie. Gdy ma się ważny powód można pojechać "za granicę". Skończyło się na tym, że nawet mnie nikt nie kontrolował po drodze, zwykle policja sprawdza każdego po kolei. Miałam dużo szczęścia, bo mimo zapowiadanego na większość dnia ulewnego deszczu nie padało kiedy dojechałam na miejsce i mogłam trochę pospacerować gdzie indziej niż w ciągu ostatnich wielu tygodni. Oczywiście na ulicach pusto, cisza i spokój. Czynne tylko apteki, salony optyczne, sklepy spożywcze i piekarnie. Ku mojej radości otwarta też była włoska lodziarnio-kawiarnia, gdzie można było bez wchodzenia do środka kupić kawę, ciastko czy lody. Przepyszne cappuccino i ciepłe pain au chocolat od razu poprawiły mi nastrój. I jednocześnie uświadomiły, jak niewiele trzeba, żeby poczuć się lepiej, a zwykle się o tym nie pamięta. Inna przyjemność na którą zwracam teraz uwagę, to ciepły wiatr na twarzy. Niby nic takiego a daje poczucie wolności wynikającej z wyjścia z domu. Postaram się zapamiętać to uczucie, o którym tak łatwo zapomnieć w codziennej gonitwie za nie wiadomo czym...


Słynne Casino de Monte Carlo bez ludzi (zdjęcie z wczoraj), bardzo nietypowy widok. Reorganizacja placu przed wejściem do niego już prawie zakończona, nie będą tam przejeżdżać już samochody, tylko będzie jednolita płaska powierzchnia dla pieszych.


Jedną z atrakcji ostatnich tygodni jest oczekiwanie na zamówione przesyłki. Poczta działa trochę gorzej niż przed epidemią, więc nigdy nie wiadomo, kiedy coś do nas dotrze. Czekamy na kapsułki z kawą, zamówione kosmetyki, ubrania czy gadżety do samochodu. Kika razy dziennie ktoś zagląda do skrzynki, czego wcześniej nie robiliśmy. Zawsze jest to mini spacer na powietrzu... No i wielka radość, gdy w końcu coś tu dotrze!



Tulipany i inne kwiaty to towar trudno dostępny u nas ostatnio. Na balkonie też mimo wiosny w pełni kwiatów brak.


Jeszcze niecałe dwa tygodnie w domu przed nami, potem lekkie rozluźnienie zakazów. Część dzieci pójdzie do szkoły, otwarte zostaną sklepy, no i będzie można chodzić po mieście. Doczekamy się!








1 komentarz: