Na koniec ferii wiosenno-wielkanocnych zrobiliśmy sobie krótką wycieczkę: do Bolonii przez Portofino i do Florencji. Tylko dwa dni w sumie, ale za to jakich!
Było słonecznie, choć dosyć chłodno jak na lokalne pogody, ale i tak przyjemnie.
Portofino jest maleńkie i śliczne - nie przereklamowane jak niektóre znane na całym świecie miejscowości, choć wiadomo, że to moja subiektywna ocena. Żeby do tej uroczej byłej wioski rybackiej dojechać, trzeba przeciskać się wąziutką, krętą ulicą wzdłuż brzegu zatoki i chwilami z przerażeniem mijać z innymi samochodami (które obecnie są coraz szersze) ledwo się mieszcząc i ryzykując zarysowanie. Pomijając ten techniczny szczegół, jedzie się bardzo przyjemnie bo widoki piękne: morze, dużo zieleni, wszystkie budynki kolorowe i zadbane. Ta przejażdżka zaczyna się w miejscowości Santa Margherita Ligure, która jest prawdziwym eleganckim kurortem w starym stylu, z pięknymi hotelami wysokiej klasy, niedużą plażą, promenadą, lodziarniami co kawałek i wszystkim tym co w takim miejscu jest niezbędne. Bardzo mi się tam podobało - od razu zamarzył mi się weekend w jednym z tamtejszych eleganckich hoteli,,,
Tymczasem w Portofino zastaliśmy całe góry suchego drewna, gałęzi i kartonów na głównym placu, co było raczej dziwne, więc zapytaliśmy, dlaczego tak jest. Śliczna kelnerka z nietypową piękną fryzurą (szkoda, że nie zrobiłam jej zdjęcia) powiedziała nam, że za kilka dni będzie lokalne święto, podczas którego będzie wielkie ognisko. Pospacerowaliśmy, zjedliśmy co nieco przy stoliku w pełnym słońcu i trzeba było już jechać dalej...
Tu widać te góry chrustu
O dziwo, zmieścił się tam mały park pełen rzeźb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz