wtorek, 5 maja 2015

Najdłuższy dzień

Kilka ostatnich dni spędziłyśmy w Lizbonie. Było bardzo przyjemnie, bo to miasto o niesamowitym klimacie, bardzo przyjazne turystom. Wszędzie można bez problemu dojechać i dogadać się po angielsku, co jest ogromnym kontrastem do Francji. Piękne budynki, mnóstwo krętych uliczek w których można natrafić na nietuzinkowe kluby, kawiarnie, sklepy i lokale usługowe. Kreatywny duch tego miejsca ujawnia się na każdym kroku. Smaczne jedzenie, sporo tańsze niż tu, gdzie teraz mieszkamy. Naprawdę warto tam pojechać.


Zanim jednak pokażę zdjęcia z naszego pobytu, zacznę od powrotu do domu, który trochę zepsuł nam wrażenia z całego wyjazdu. Tak się pechowo złożyło, że piloci portugalskich linii lotniczych ogłosili 10-cio dniowy strajk. Niektóre loty nie były odwołane - niestety nasz o godzinie 13.55 w poniedziałek nie odbył się. Zmieniono nam rezerwację na następny lot do Nicei tego dnia o 20.45, jednak oczywiście bez gwarancji, że samolot poleci. Piloci nie uprzedzają wcześniej, że nie stawią się do pracy, tylko po prostu niektórzy z nich nie przychodzą na wyznaczony lot. Pasażerowie muszą czekać przy bramce i dopiero w ostatniej chwili okazuje się czy polecą. Tak więc zmuszone byłyśmy czekać do wieczora na lotnisku (a byłyśmy tam już przed południem). Dostałyśmy vouchery na jedzenie - 6 euro na osobę, co wystarczyło na zestaw w Mc Do, więc część ludzi była bardzo niezadowolona, jak łatwo się domyślić. Nasze dziewczyny akurat się ucieszyły.

My i tak miałyśmy dużo szczęścia, bo automatycznie dostałyśmy miejsce w następnym samolocie. Sporo ludzi dostało kartę pokładową bez numeru miejsca, co oznaczało, że są na liście oczekujących jeśli coś się zwolni. W naszym przypadku też był w pewnej chwili mały problem, bo system nie rozpoznał że ja podróżuję z dziećmi i jedna z nas również takiego miejsca nie dostała, na szczęście udało się to naprawić i zostało nam pełne nadziei oczekiwanie.
Całe szczęście, że na lotnisku był mały plac zabaw dla dzieci i Lidka znalazła sobie tam towarzystwo do zabawy na kilka godzin.





Dla Emi najlepszym towarzyszem jest Internet, więc też nie narzekała. A jeszcze spotkała tam koleżankę ze szkoły z rodziną, która była w tej samej sytuacji co my.
W końcu okazało się, że cudem wieczorny lot do Nicei nie jest odwołany! Ludzie bili brawo i krzyczeli z radości. Niektórzy czekali już od poprzedniego dnia! Samolot zapakowany po brzegi doleciał szczęśliwie, niestety było już po północy i wtedy nie jeździ autobus lotniskowy ani pociąg, więc została nam podróż taksówką, a to kawał drogi z lotniska do naszego domu. Następnym razem warto zapłacić za parking przy lotnisku, na wszelki wypadek, bo taxi kosztowała 120 euro! Niemniej jednak byłam szczęśliwa, że już zaraz będziemy w domu, zamiast spędzić noc w hotelu koło lotniska w Lizbonie i dopiero następnego dnia być może się załapać na jakiś lot - tak jak było w przypadku tej koleżanki Emi, którą wcześniej spotkała. No i oczywiście napiszemy reklamację do linii lotniczych, więc jest szansa na jakiś zwrot kosztów.

W końcu dobrze po pierwszej w nocy dojechałyśmy do domu a tam okazało się, że przez szczelinę pod drzwiami weszło mnóstwo dużych czarnych mrówek! Tak więc zamiast zaraz się położyć to byłam zmuszona jeszcze zająć się walką z tymi stworzeniami, które znalazły sobie już drogę do kuchni. Popsikałam co się dało ostrym płynem do mycia (specjalnego na insekty nie miałam) usunęłam "ciała" ręcznikiem papierowym i w końcu mogłam się położyć, jednak wcale nie zasnęłam, bo wszystko mnie swędziało (mrówki w mojej wyobraźni) i miałam straszny katar, bo chyba się na tym lotnisku przeziębiłam (klimatyzacja, przeciągi, zarazki).  Musiałam więc wstać, wypić rozpuszczalną aspirynę i w końcu przed 3 zasnęłam. Dziś niestety jestem maksymalnie przeziębiona, no ale na szczęście mogę cały dzień być w domu. No i mrówki prawie wszystkie wypędzone choć jakieś niedobitki jeszcze zostały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz