piątek, 5 stycznia 2018

Białe święta

I kto by pomyślał, że właśnie NIE jadąc do Polski na Boże Narodzenie, będziemy mieć białe święta! No kawałek świąt, ale ilość śniegu wystarczyłaby na kilka dni...

26go grudnia rano wsiedliśmy do zapakowanego sprzętem narciarskim samochodu i pojechaliśmy do Limone Piemonte. Po przejechaniu tunelu w Tende okazało się, że jest sporo śniegu, ale drogi czarne, więc obeszło się bez zakładania łańcuchów (nie mamy opon zimowych, bo na co dzień jest tu na to za ciepło). Podjechaliśmy pod stok i nawet udało nam się znaleźć miejsce na parkingu pod dachem, mimo że było już koło 11. Jeździło się nam dobrze, nie było zbyt dużo ludzi, pogoda mieszana - trochę słońca, trochę mgły, ogólnie w porządku. Niestety w barze na stoku nie było strudla z jabłkami, który jest przepyszny. Musiałam się pocieszyć Bombardino...Na szczeście były ulubione przez dzieci wielkie tosty.


W barze na stoku, wszyscy mają dziwne fryzury "spod kasku" ale oczywiście nikomu to nie przeszkadza. Wyjątkiem są ci, co zapletli wcześniej warkocze...jeśli mają z czego.


Jak już mieliśmy dosyć jeżdżenia, zjechaliśmy na dół, przebraliśmy buty i poszliśmy do hotelu, samochód zostawiając tam gdzie był, bo nie ma zbyt wielu miejsc parkingowych w tym miasteczku. A jako, że jest ono małe, to do hotelu, gdzie mieliśmy zostać na  noc, było niedaleko.
Na miejscu okazało się, że sympatyczny właściciel hotelu, który wita osobiście gości był niedawno w Polsce i na tapecie w telefonie miał co? Zdjęcie Pałacu Kultury w Warszawie! Takiego czegoś to się nie spodziewałam! Pokój był zwykły i chłodny, ale za to widok na samo centrum i kościół sprzed wielu wieków, z wieżą zegarową.


Po odświeżeniu się i przebraniu poszliśmy na "apres ski" do lokalnego pubu z bardzo przyjemną atmosferą - byliśmy tam już nie raz. Lekka muzyka, dobre piwo z zakąskami w cenie (to taki świetny włoski zwyczaj), przytulna atmosfera - uwielbiam takie miejsca. Posiedzieliśmy, zrelaksowaliśmy się i po krótkim spacerze poszliśmy na kolację, na którą czekaliśmy już od jakiegoś czasu, bo zarezerwowaliśmy stolik w La Taverna Degli Orsi, gdzie byliśmy rok wcześniej i bardzo się tam nam wszystkim podobało. Teraz też było dobrze, sympatycznie i na luzie, choć zdecydowanie za dużo jedzenia. No ale to w końcu święta...
Najedzeni, pospacerowaliśmy jeszcze trochę po mieście w mroźny, świąteczny wieczór i poszliśmy spać, by na drugi dzień (obudzeni przez dzwon na wieży - a jakże!) zobaczyć, że napadało śniegu po kolana!



Ale radość!


Świeży śnieg - dla dzieci lepszy niż lody...


Niestety, śnieg nie przestawał padać i stoki nie były "wyratrakowane", więc bardzo trudno jeździło się nam w zaspach, przy bardzo słabej widoczności na dodatek. Dlatego dosyć wcześnie zrezygnowaliśmy z dalszego jeżdżenia na nartach i po krótkim odpoczynku w barze koło stoku, pojechaliśmy w domu. Z duszą na ramieniu, bo drogi nie były dobrze odśnieżone. Na szczęście nic złego się nie stało, cali i zdrowi dojechaliśmy do domu, gdzie było około 10 stopni więcej i zero śniegu oczywiście.

Przydała się moja czapka "czołgisty"... najlepsza i najcieplejsza jaką kiedykolwiek miałam!

 Uwielbiam taką śnieżną zimę, raz na jakiś czas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz