wtorek, 28 lipca 2020

Biarritz

Z Tuluzy pojechaliśmy do Biarritz. Kto by się spodziewał, że to będzie miłość od pierwszego wejrzenia? Czytałam różne informacje na temat tego miejsca i byłam świadoma że "jest fajne" ale nie spodziewałam się, że aż tak mi się tam spodoba.

Już od wjazdu do miasteczka w oczy rzucają się piękne domy: niektóre zabytkowe z końca XIX wieku, inne z lat 30-tych XX wieku, kolorowe, zadbane, z wielkimi krzakami hortensji przed każdym. Dużo małych, spokojnych uliczek, ale również przestronne place, nadmorskie promenady no i plaże. Biarritz leży nad Zatoką Baskijską, więc są tu duże fale, które przyciągają amatorów szaleństwa w wodzie i surferów. Siedząc na ręczniku na piaszczystej plaży lub przy stoliku w kawiarni nieopodal można podziwiać popisy surferskie, ich umiejętności ale też cierpliwość do próbowania wciąż na nowo, po kolejnym upadku do wody.

Pogoda w Biarritz jest dosyć kapryśna - często wieje wiatr, gdy było słonecznie to bardzo ciepło, a jak  chmury zakryły słońce to przydawał się sweter.  Takie warunki są w sam raz do spacerów po całym mieście i nad morzem, które są tam bardzo przyjemne ze względu na piękne widoki, małe ładne sklepiki, kawiarnie, bary i restauracje z miłą obsługą w każdym. To właśnie ludzie tworzą tam bardzo przyjemną atmosferę. W hotelu (świeżo po remoncie, czystym i pachnącym domowym ciastem) powitano nas jakbyśmy byli starymi znajomymi. W piekarni, kawiarni czy butiku czuliśmy się mile widziani, co nie jest oczywiste we Francji. I tak fajnie wyglądają ludzie na ulicach: na luzie, z odrobiną fantazji, kobiety często w moich ulubionych szerokich jeansach i z dużymi torbami ze słomy albo w ładnych sukienkach, a surferzy boso, z deską pod pachą...nawet jeśli nie pływają na niej tak naprawdę, ale czy to ważne?











 Nie mogę nie wspomnieć o ratownikach z plaży w Biarritz, bo zrobili na mnie duże wrażenie. Ze względu na wielkie fale, w każdej chwili ktoś może zacząć się topić więc cała grupa ratowników, wśród których są też policjanci, w napięciu obserwuje wodę, co chwilę upominając kogoś, głównie za to że wpłynął na desce na obszar nie przeznaczony do surfowania. Na plaży specjalne flagi wyznaczają, gdzie można pływać na desce, a gdzie nie. Bycie ratownikiem w tym miejscu to" wyższa szkoła jazdy" i nie ma nic wspólnego z tym co widać na plaży w RCM , gdzie jest to raczej nudne, leniwe siedzenie na wieży obserwacyjnej w upale, z całym szacunkiem dla naszych lokalnych ratowników i ratowniczek oczywiście...

Lidka w środku zdjęcia z ręką do góry, w różowym kostiumie

Ratownicy w pełnej gotowości do akcji, poza jednym który chyba ma już dość...

Lidka wysoko unoszona przez tatę, zalanego falą



Biarritz bardzo przypadło mi do gustu i czułam się w tam bardzo dobrze. Chętnie zostałabym dłużej niż trzy dni, mimo, że po skokach w falach miałam trochę problem z dolną częścią pleców z jednej strony i przez resztę całego wyjazdu cierpiałam podczas siedzenia czy zmiany pozycji w łóżku. Na szczęście chodzenie po następnych miastach przez wiele godzin dziennie wyleczyło mnie z tej dolegliwości. No ale o tym napiszę następnym razem.


Znalazłam tam też dom dla siebie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz