Wiele aspektów życia wygląda we Francji inaczej, niż wydaje się ludziom w Polsce.
Trzeba dużo pracować a wiele osób wcale nie zarabia dużo, szczególnie kobiety. Na zabiegi medyczne często trzeba długo czekać. Za każdą wizytę u lekarza się płaci, dopiero później dostaje się zwrot kosztów i potrzebne jest specjalne dodatkowe ubezpieczenie, żeby odzyskać wszystko.
Ludzie na ulicy nie wyglądają tak jak to się widzi na zdjęciach z Paryża. Tu widać, że sporo ubrań jest starych, bo większości nie stać na to, żeby często kupować coś nowego, a ceny porządnych rzeczy są wysokie. Dużo mam, które widzę koło szkoły, nosi ciągle to samo. Większość młodych ludzi ubiera się na sportowo, tak więc sporo tu "dresiarzy"... Natomiast Francuzi ogólnie dbają o siebie. Kobiety maja ładne włosy, czyste i często długie. Ogólnie widzi się ludzi szczupłych i mało jest grubych dzieci.
Mnóstwo osób jeździ na skuterach, w tym bardzo wiele kobiet (ja się chyba nigdy nie odważę!) Mają specjalne przyczepiane do skutera jakby kołderki, żeby ogrzać nogi, często w szpilkach!
Życie toczy się trochę innym rytmem. Rano, po zostawieniu dzieci w szkole, wiele osób siedzi w kawiarniach, nawet Ci co idą do pracy na 9. Pija kawę, czasem jedzą rogalika ale często palą papierosy. Rano główna ulica w miasteczku żyje, ludzie robią zakupy, siedzą u fryzjera, załatwiają sprawy. Potem nadchodzi pora na lunch, od 12 do 14 i mnóstwo ludzi je, prawie wszyscy mają wtedy godzinną przerwę w pracy. Część je w restauracjach, inni na ławkach, schodach i gdziekolwiek da się usiąść jedzą to co sobie przynieśli z domu. Potem ulice zamierają, bo wiele sklepów jest nieczynnych od np 12.30 do około 15. W Nicei nie ma tej przerwy na głównych ulicach ale w Menton i Roquebrune w tych godzinach wszystko "zasypia".
Oczywiście w Monako wszystko wygląda trochę inaczej. Tam widać bogactwo mieszkańców. Kobiety, których głównym zajęciem jest dbanie o siebie, z fryzurami jakby prosto od fryzjera (i pewnie tak zwykle jest) w kusych futerkach i z drogimi torebkami, wyglądające na kilkanaście lat mniej niż mają w rzeczywistości. Na ulicach przegląd najdroższych samochodów, choć jest tez sporo malutkich, łatwych do parkowania smartów i fiacików.
Na ulicach można usłyszeć najróżniejsze języki, bo wielu cudzoziemców tu pracuje. Sporo widać Filipińczyków i im podobnych, którzy pracują na jachtach i w bogatych domach. No i wszechobecni teraz Rosjanie z dużą kasą. W wielu miejscach są napisy po rosyjsku. A co mnie denerwuje, to nas tez biorą często za Rosjan, bo mamy podobny język. A oni są teraz wszędzie, na nartach we Włoszech też spotkaliśmy bardzo wielu.
Pogoda jest tu ogólnie bardzo przyjemna. Jest to bezdyskusyjna zaleta. Ale...my Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do trudności w życiu, również w aspekcie pogody. I jak się namęczymy z długa zimą, chlapą, ślizgawicą na drogach, zniszczonymi butami od soli i samochodem, który jest ciągle brudny przez kilka miesięcy, to naprawdę potrafimy docenić pierwsze cieplejsze promienie słońca i coraz śmielej śpiewające ptaki na początku wiosny. Tymczasem ja się czuję jakbym coś zgubiła, bo kilka dni temu byłam w prawdziwej zimie, a teraz już mam 15 stopni, suche chodniki i śpiew ptaków od rana. Moje zahartowane przez odśnieżanie podjazdu do garażu po kilka razy dziennie, jeszcze niecały rok temu ja, przeżywa coś w rodzaju szoku. Pozytywnego oczywiście, jednak można to porównać z tym jak to w dawnych czasach się doceniało każdą gumę do żucia, czy banana zdobytego z trudem a całkiem niedawno dzieci z naszej ulicy w Gdyni to wyśmiały sąsiada, który w Halloween chciał dać im zamiast cukierków właśnie banany, bo tylko to miał w domu...
To garstka moich przemyśleń, tak z okazji faktu, że Olek jest tu już od roku, a mi niedługo zleci 6 miesięcy. Tak, tak, sama nie mogę w to uwierzyć!
Zdjęcie nie na temat, ale warte pokazania!
Niektórzy mają serce na dłoni, inne mają je na twarzy...